Właściwie jestem osobą, która podziwia inne akwaria rafowe i ogromnym szacunkiem darzy tych, którzy z wielką starannością i z technicznym zacięciem urzeczywistniają swoje akwarystyczne marzenia. Jako akwarystka morska z doświadczeniem nie większym niż dwa lata zdaję sobie sprawę, że od osiągnięć niektórych profesjonalistów dzielą mnie jeszcze całe lata świetlne. Tym bardziej jednak cieszy mnie, gdy również moje akwarium znajduje uznanie i podziw u oglądających.
Od zbiornika dla paletek do rafy koralowej
Za akwarystykę rafową jako taką zabrałam się w 2007 roku, ale o morskim akwarium zaczęłam marzyć już dużo wcześniej. W każdym razie do wspomnianego 2007 roku zajmowałam się paletkami, o których zresztą można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są łatwe w pielęgnacji. Mówiono mi, że doświadczenia z tymi wrażliwymi zwierzętami będą dobrą wprawką przed podjęciem wyzwania, jakim jest pielęgnacja tropikalnych mieszkańców raf koralowych. I tak, po rozmowie z moim życiowym partnerem Robertem, zabrałam się za planowanie. Akwarium słodkowodne zostało zlikwidowane, a ja zaczęłam w przyspieszonym tempie pochłaniać wszelką wiedzę z rozmaitych książek i szukać dodatkowych źródeł informacji na forach internetowych. W październiku 2007 mogłam w końcu zacząć tę moją przygodę.
Akwarium z pleksi
Pozostały z czasów paletek, wysokiej jakości zbiornik firmy Schuran wykonany z pleksiglasu miał teraz posłużyć także jako akwarium rafowe.
Przy tworzeniu rafowej dekoracji z żywej skały wymyśliłam dość niezwykłe rozwiązanie. Moim celem było bowiem to, by skalne struktury później w każdej chwili można było w nieskomplikowany sposób przenosić, tak żeby w trakcie prac przy ewentualnych „przemeblowaniach” mieć swobodę działania. Rozwiązaniem mogłoby być użycie kratownicowych podstawek i mocowanie za pomocą kleju do budowy rafy, nie przypadło mi to jednak do gustu. Zamiast tego z płyt i prętów akrylowych różnej wielkości wykonane zostały podstawki na nóżkach, na których można było luzem ułożyć fragmenty żywej skały. Efekt to bardzo „przewiewna” struktura rafowa, która oferuje rybom dużą ilość możliwości ukrycia się i naprawdę sporo miejsca do pływania.
Rośnie i bujnie się rozwija…
Faza rozruchowa, dla wielu będąca przedmiotem sporych obaw, u mnie przebiegała o wiele bardziej bezproblemowo, niż można się było spodziewać. Nie doszło do masowego rozplenienia się okrzemków, w związku z czym już po sześciu tygodniach do akwarium mogły się wprowadzić dwa pokolce żółte, których zadaniem było rozprawienie się z niedobitkami glonów. W sumie fazę biologicznego rozwoju mojego małego ekosystemu odebrałam jako coś niezwykle interesującego i dlatego każdemu początkującemu doradzałabym poświęcić nieco własnego czasu na dokładną obserwację zachodzących wtedy procesów.
Od samego początku moim celem było utrzymywanie tak zwanego „mieszanego zbiornika”, co znaczy, że nie chodziło mi o żadną monokulturę określonych grup koralowców. Moimi pierwszymi koralami były Xenia spp., drzewkowate Capnella imbricata, skórzaste Sarcophyton spp. oraz ukwiałki (Zoanthiniaria) takie jak Protopalythoa czy Zoanthus, a więc typowe gatunki, jakie zwykle są polecane początkującym. Z czasem w zbiorniku oprócz korali miękkich i skórzastych zaczęło jednak szybko przybywać wielkopolipowych koralowców twardych (LPS) i gorgonii. Przyznam przy tym, że szczególnymi względami darzę Goniopora – zawsze mięknę, kiedy odkrywam jakiś piękny okaz z tego rodzaju. Co do obsady koralowców jestem jednak zmuszona znacznie się ograniczać, gdyż wszystko rośnie i bujnie się rozwija, tak że muszę uważać, żeby korale nie zabierały rybom zbyt dużo miejsca do pływania. Na szczęście zwłaszcza za i pod konstrukcją rafową jest jeszcze sporo przestrzeni, z której ryby chętnie korzystają, a w której korale i tak by nie rosły.
Uczucie będące klasyczną mieszanką miłości i nienawiści łączy mnie z moimi dwiema śpioszkowatymi babkami z gatunku Valenciennea puellaris, które wprawdzie sumiennie przeżuwają podłoże utrzymując je w czystości, ale też z upodobaniem wypluwają piasek na moje ukochane koralowce. Duża pipeta jest w związku z tym najważniejszym z moich narzędzi do pielęgnacji korali.
Recepta na sukces?
W sumie jestem bardzo spokojnym i opanowanym człowiekiem, który na przykład nie wpada od razu w panikę, kiedy także poziom azotanów zaczyna rosnąć do jakichś 20–30 mg/l. Na wydobywaniu ostatniego kwanta koloru z moich koralowców zależy mi niespecjalnie. Tym, co się dla mnie liczy, jest harmonijny obraz ogólny, a zadowolona jestem wtedy, gdy dobrze się wiedzie wszystkim moim zwierzętom. Czy to recepta na sukces? Dla mnie z pewnością tak…